20 kwietnia 2024


(felieton)

Kiedyś mówiono, że słowo pisane ma wielką moc, przemawia do ludzi, nie to co słowo mówione. Dziś, gdy zalewani jesteśmy gazetami, magazynami, biuletynami, ulotkami, folderami (nie mówiąc o publikacjach w sieci), to chyba już nie działa – ot, takie słowo wpada jednym... okiem, a wypada drugim.

Tomasz Gerard

Nie działa informowanie o oszustwach hochsztaplerów z branży „globalne ocieplenie”, nadal naucza się tych banialuk gdzie się da, organizuje konferencje, wygłasza odczyty, gromadzące grono żywo zainteresowanych stanem naszej planety, którzy skrzętnie robią notatki, piszą artykuły i udzielają wypowiedzi. Przekonać ich, że to bzdura, pokazać dowody, nawet przyznanie się do winy tych, którzy to nakręcali – to daremny trud. Ja wiem, że za tym przekonaniem o słuszności trwania przy tych tezach (a niechby i zweryfikowanych negatywnie – kto się zorientuje) idą konkretne pieniądze, właśnie na te odczyty, konferencje itp. Ale żeby tak bezczelnie dalej „wciskać kit” ludziom, bez zażenowania, bez krępacji? Tak w biały dzień?
Można by rzec, że takim ludziom przyświeca motto w stylu – parafrazując Asnyka:
Lepiej w zaparte dalej iść,
Po granty sięgać nowe...
A nie w nudnawej prawdy liść
Naiwnie stroić głowę.

To samo z ADHD. Już w 2009 roku psychiatra Leon Eisenberg (przez ponad 40 lat uznawany w Stanach Zjednoczonych za autorytet w dziedzinie psychiatrii dziecięcej) przed śmiercią przyznał, że tak naprawdę to... wymyślił tę chorobę. Oczywiście tu też mamy twardy argument za oszukiwaniem ludzi. Przykładowo w samych Niemczech, na początku lat 90-tych specyfik Ritalin (przepisywany na tę „dolegliwość”) był sprzedawany na poziomie ok. 34 kg rocznie, a w 2011 roku jego sprzedaż wzrosła do 1760 kg. No ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że Eisenberg przez kilka lat zasiadał w komisji ds. klasyfikacji chorób i zaburzeń psychicznych Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, to już wszystko powinno być jasne. Choć tę wiadomość upubliczniono szerzej niecałe dwa lata temu, to i tak nadal ta „choroba” jest diagnozowana, „leczona” i uznawana. I to bez zażenowania, w biały dzień!

 

cały artykuł dostępny jest w wydaniu 10 (85) październik 2014