19 kwietnia 2024


W czasie wojny Gajęcki został sam w swej wytwórni, dojeżdżając doń z drugiej strony Wisły rowerem, by uniknąć łapanek, jakie spotykały podróżujących tramwajami w okupowanej przez Niemców Warszawie. Rodkiewicza zmobilizowano i przepadł gdzieś bez wieści, a Danilewicz, jako że pracował przed wojną nad maszynami szyfrującymi w Departamencie Wywiadu, został ewakuowany na zachód. Gajęcki też otrzymał własne zadanie bojowe.

Jacek Gembara

Powołano go na komendanta obrony powietrznej swojego odcinka, jako że jeszcze przed wojną przeszedł odpowiednie szkolenie. Zatrudniał wówczas powracających z wojennej tułaczki rodaków, którzy pracowali przy produkcji tych samych, co przed wojną silników do łodzi i zespołów spalinowo-elektrycznych (agregatów prądotwórczych). Formalnym odbiorcą były szpitale (jako znakomita przykrywka), a rzeczywistym – oddziały Armii Krajowej. W roku 1942 do firmy powrócił z Litwy Bełkowski. I tak, nawet w okupowanej Polsce żeglarstwo na Wiśle nie zamarło. Niemcy zabraniali jedynie podpływać blisko mostów, z obawy przed aktami terroru i bandytyzmu (jak Niemcy nazywali akcje podejmowane przez oddziały polskiego podziemia).

gad
Motocykl z silnikiem GAD 250 podczas bicia rekordu szybkości w 1953 roku


I tak w 1940 roku z inicjatywy Henryka Fronczaka (posiadacza licencji żeglarskiej numer 004) zorganizowano kurs żeglarski, na którym wykładowcą budowy i eksploatacji silników był Gajęcki, a manewrowania i konserwacji łodzi uczył Bełkowski. W 1943 r. na zakończenie kursu zorganizowano regaty na Wiśle, z okazji  których wybito potajemnie w Mennicy Polskiej medal dla uczestników. Przy okazji zawodów wypróbowano, z dala od miasta, nowy typ zapalników i granatów produkowanych w zakładach konspiracyjnych. W ten właśnie sposób Gajęcki i Bełkowski zaangażowali się w działania Polski Walczącej.
Firma Gajęckiego działała jeszcze 1 sierpnia 1944 roku ciągle produkując agregaty prądotwórcze dla oddziałów AK. Akowcy odbierający ostatnią dostawę powiedzieli Gajęckiemu, żeby przeczekał powstanie, które jak zakładano miało potrwać  5 – 6 dni,  u siebie w Brwinowie. Tak też uczynił, z niepokojem obserwując rozświetlające noc pożary i niekończąca się kanonadę dobiegającą z miasta.
Jesienią 1944 r. Henryk Fronczak  zorganizował ewakuację swej fabryczki, jak i firmy Rodkiewicza i Gajęckiego.  W wynajętym wagonie wywiózł kilka rodzin, a w śród nich i Gajęckiego z żoną i dziećmi, do wsi Ząb na Gubałówce, gdzie doczekali wszyscy szczęśliwie końca wojny.


cały artykuł dostępny jest w wydaniu 7/8 (57/59) Lipiec/sierpień 2012