16 kwietnia 2024


(felieton)


Na początku maja minęła kolejna rocznica urodzin Henryka Sienkiewicza. Wychowawca całych pokoleń Polaków, piewca świętej wiary katolickiej, szlachetności uczuć, rycerskości i wierności obowiązkom – podtrzymywał ducha w narodzie umęczonym przez ucisk zaborców i moralną nędzę wywołaną oświeceniową rewolucją. 


Tomasz Gerard

Ciekawe co by dzisiaj pisał, gdyby żył. Może też ku pokrzepieniu serc, jak przedtem, ale kto by go czytał – teraz prawie nikt już nie czyta książek. Chociaż przecież jego powieści ukazywały się najpierw w gazetach! 
A, to już na pewno nikt by go nie czytał, bo te dzienniki, które się dzisiaj ukazują (mówię o polskojęzycznych gazetach „głównego nurtu”) nie byłyby zainteresowane w drukowaniu opowieści o Polsce wielkiej, katolickiej, wspaniałej. 
Kochano go powszechnie i wierzono we wszystko co pisał, chociaż czasami przybierało to formy zabawne, jak w roku 1900, kiedy to mieszkańcy Zbaraża nie zgodzili się na oddanie pod budowę placu kościelnego, twierdząc, że spoczywają tam szczątki Podbipięty. Ale nie dla faktografii przecież był uwielbiany. Opisując w postaciach bohaterów wyżyny człowieczeństwa chciał na te wyżyny pociągnąć też swoich czytelników, porwać ich do czynów wielkich, wspaniałych. 
Pisząc w czasach zaborów miał rzesze odbiorców i nieskrępowany dostęp do nich. W tzw. wolnej Polsce, treści, o których pisał, niestety nie były specjalnie pożądane. Przez sanację wypędzony ze szkół polskich w latach 30-tych (co prawda nie na długo ale zawsze), teraz skazany na zapomnienie przez odgórnie wprowadzane odmóżdżenie młodego pokolenia (kto z tzw. przeciętnych uczniów sięgnie dziś np. po „Ogniem i mieczem” ten padnie przy pierwszych stronach opisujących Dzikie Pola, a często nawet wcześniej, przytłoczony samą objętością książki). A że nie jest mile widziany w gremiach zarządzających naszym biednym krajem, to i trudno się dziwić. W jego powieściach aż roi się od postaci, które naszym decydentom muszą się jawić jako wyrzuty sumienia. Te wszystkie Radziwiłły, Radziejowscy, Opalińscy, to jakby pierwowzory dzisiejszych aktorów sceny politycznej. A podobieństw do sytuacji, choćby z „Potopu” właśnie, znalazłoby się więcej. Tyle tylko, że wówczas naród otrzeźwiał, gdy barbarzyńca podniósł rękę na Jasną Górę. W zeszłym roku, gdy jakiś bluźnierca sprofanował  święty wizerunek Matki Bożej niestety takiego przebudzenia już nie było... Tak, jak nie ma już takich ojców Kordeckich, Kmiciców, Podbipiętów i Skrzetuskich.

cały artykuł dostępny jest w wydaniu 5 (68) maj 2013