Prawo własności przemysłowej, oprócz dość szczegółowego traktowania wynalazków, wzorów przemysłowych i patentów, wspomina też o racjonalizacji, a konkretnie o projektach racjonalizatorskich. Projektów tych nie omawia szczegółowo, pozostawiając to przedsiębiorcy, który najczęściej nimi się nie zajmuje. Racjonalizacja wobec tego w przedsiębiorstwie nie istnieje. No, może z małymi wyjątkami. Warto jednak przyjrzeć się sprawie projektów racjonalizatorskich, która to część wynalazczości jest stosunkowo prosta do wprowadzenia w przedsiębiorstwie, nie wymaga stałej współpracy z rzecznikiem patentowym i prawnikami, a zyski z wprowadzenia takich projektów mogą być duże.
Aleksander Łukomski
Kiedyś, w dawniejszych czasach, istniały ogólnopolskie przepisy dotyczące racjonalizacji. Państwo niejako odgórnie wspierało twórców techniki. W większości przedsiębiorstw istniały całe działy zajmujące się racjonalizacją. Były ustalone terminy posiedzeń specjalnych komisji, procedura składania wniosków i – co najważniejsze – były pieniądze dla twórców, i to bez podatku oraz ZUS-u. Jeśli określonego dnia tygodnia, np. we wtorek, w przedsiębiorstwie płacono pieniądze z racjonalizacji, to najczęściej przed kasą była długa kolejka. Na ogół nie były to wielkie pieniądze: kilkadziesiąt do kilkuset złotych, ale teoretycznie można je było dostać co wtorek, a to mogło już w miesięcznym bilansie stanowić pokaźną kwotę.
Każdy pracownik mógł złożyć wniosek. Jeżeli zrobił to pracownik z warsztatu, który na ogół nie umiał opracować dokumentacji, to wykonywał tylko szkic, który obrazował istotę projektu. Jeżeli wniosek został przyjęty przez komisję to ten pracownik dostawał ustaloną kwotę np. tylko za pomysł lub wniosek, w wysokości 500 zł. Projekt ten trafiał wtedy do konstruktora oprzyrządowania, który wykonywał dokumentację, co prawda w ramach obowiązków pracowniczych, ale miał na to np. miesiąc. Jednak za każdy dzień kalendarzowy przyspieszenia wykonania dokumentacji otrzymywał jakąś niewielką kwotę np. 20 zł. Jeżeli wykonał to po dwóch dniach, to prosto można obliczyć, że 28 dni przyspieszenia x 20 zł daje 580 zł, do odbioru w kasie. Z tego powodu konstruktorzy na ogół zostawiali swoje podstawowe działania i w pierwszej kolejności wykonywali projekty racjonalizatorskie. Często po godzinach. Podobnie było z dokumentacją technologiczną. W pewnej fabryce silników elektrycznych racjonalizacją zajmował się „kto żyw”. Zabierano do domu dokumentację konstrukcyjną, technologiczną i wymyślano, jak obniżyć koszty produkcji, bo od tego była największa kasa, liczona jako procent od korzyści pracodawcy. Każda nakrętka mniej, cieńsza blaszka, czy nowy przyrząd koncentrujący np. dwie operacje, dawały duże oszczędności, a procent od tego – pieniądze dla racjonalizatora. Oczywiście trzeba było udowodnić, że ta zmiana nie wpłynie na wytrzymałość i jakość. No i była komisja, której szefem był dyrektor techniczny. Ona decydowała, co dalej z takim wnioskiem racjonalizatorskim. Może nadaje się do opatentowania? A nadawał się jeden na kilkaset. Należało zachować ostrożność, bo rozliczano też komisję i pracowników działu wynalazczości z efektów i bardzo źle były widziane wnioski niewdrożone. W tej konkretnej fabryce cały proces racjonalizacji działał doskonale. Co prawda była tam produkcja wielkoseryjna, więc było może trochę łatwiej o sukcesy, ale w innych fabrykach było podobnie.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 12 (111) grudzień 2016