(felieton)
Co się działo, co się działo, uzdrowisko ze śmiechu się skręcało... śpiewał Wojciech Młynarski. Nasza biedna ojczyzna na uzdrowisko raczej nie wygląda, ale czasem trzeba uważać, żeby się nie skręcić ze śmiechu, przyglądając się dokazywaniom różnych osób „publicznych”.
Tomasz Gerard
Nie wiadomo, śmiać się czy płakać – przed takim dylematem stajemy ostatnio bardzo często, czytając choćby wiadomości, których masy ogromne wylewają się na nas co dzień. Gdyby tylko łzy nasze mogły coś zmienić... Więc pozostaje śmiech, jako lekarstwo oczywiście, bo jak już dawno zauważono, ma on własności terapeutyczne. Szkoda tylko, że duża część naszego społeczeństwa chyba nie chce się lepiej czuć, bo w wielu miejscach i środowiskach, te występy są traktowane ze śmiertelną powagą.
Polska – jak niektórzy może pamiętają – była określana jako najweselszy barak wśród krajów demokracji ludowej, o którą wciąż tak zawzięcie się walczy, powołując różne komitety obrony, mimo że ta demokracja ludowa nigdzie sobie nie poszła i nie jest przecież w żaden sposób zagrożona. Wystarczy spojrzeć na głównych artystów przedstawień sprzed lat – wszyscy się dobrze mają i nawet funkcjonują, jako tzw. autorytety, albo eksperci, niezależni rzecz jasna, bo jakże by inaczej. I jak to za PRLu byliśmy tym najweselszym barakiem demoludów, tak i teraz palmy pierwszeństwa nie chcemy oddać. Więc co i rusz mamy przykłady sztuki komediowej na najwyższym poziomie profesjonalizmu, tj. wtedy, gdy aktor wygłasza prześmieszną kwestię z kamienną twarzą.
W dzisiejszej postmodernistycznej postkulturze często spotyka się przedstawienia, happeningi czy inne występy, odgrywane w tzw. naturalnych warunkach, na dworcu kolejowym, w centrum handlowym itd., wśród ludzi niezaangażowanych w przedstawienie. Tak samo dobrym miejscem, jak się okazuje, są debaty organizacji pozarządowych, obrady sejmu, manifestacje opozycji, spotkania przedstawicieli „nauki i biznesu”, konferencje prasowe itd.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 12 (111) grudzień 2016