(felieton)
Mimo wakacji, upałów i urlopów nie słabnie aktywność dyplomowanych specjalistów od przelewania z pustego w próżne. Na wielu frontach trwa walka o nowy świat, nowe myślenie i nowe imponderabilia.
Tomasz Gerard
Naukowcy z jakiegoś zagranicznego ośrodka odkryli, że muzyczne upodobania są ściśle połączone z konkretnymi cechami budowy mózgu człowieka. Wyodrębnili w swoim raporcie, przygotowywanym długo i skrupulatnie (ma się rozumieć, że dlatego tak długo i skrupulatnie, bo za państwowe pieniądze), pięć podstawowych muzycznych typów, które generalnie określają charakter, osobowość i poziom uczuciowości fanów muzyki. Można tam znaleźć takie arcytrafne spostrzeżenia, jak to: muzyka nieskomplikowana, nieagresywna, jak np. folk, wybierana jest najczęściej przez osoby mało otwarte na nowe doświadczenia, o konserwatywnych poglądach politycznych. Nieco dalej jest z kolei inna mądrość, która mówi, że ludzie o skomplikowanej osobowości, zorientowani na rozwój intelektualny i zdobywanie nowych doświadczeń często odnajdują się przy muzyce folkowej. Dużo przy tym fachowych wyrazów, obco brzmiących określeń, które niby mają przydać tym rewelacjom naukowości. Całość można rzecz jasna wrzucić do kosza, nawet bez czytania, chyba, że ktoś nie ma co robić albo stara się być bacznym obserwatorem życia społecznego.
Inni znowuż naukowcy, też zagraniczni, ale wyznaczeni do „bardziej poważnych” spraw, wyliczyli (oczywiście również w wyniku długotrwałych i bardzo skomplikowanych badań, a jakże), że dla ratowania naszego klimatu przed złowrogimi zmianami, jedno dziecko mniej na świecie jest „lepsze” niż setki osób decydujących się na segregację śmieci (złowrogie to są zmiany w mózgach tych i im podobnych ratowaczy świata i ludzkości przed różnymi wyimaginowanymi zagrożeniami). Oto według tych biednych ludzi każde dziecko, które nie przyjdzie na świat, to o 58,6 ton dwutlenku węgla rocznie mniej; tyle samo, co 684 nastolatków, którzy przez resztę życia chcą systematycznie segregować śmieci. Dotacja na te badania musiała być znaczna, bo przecież nikt normalny takiego tematu by nie podjął.
Znaczy się, na froncie nauki – bez zmian: gdzie granty, tam serce twoje.
A swoją drogą ta kasta licencjonowanych i atestowanych naprawiaczy świata stale daje znać o sobie. Licencję i namaszczenie na tę działalność dali im starsi naprawiacze, co to jeszcze za Stalina „naprawiali” reakcyjny polski naród. Uwijają się więc i mozolą, ci proletariusze wszystkich krajów, starając się w podobny sposób naprawiać wszystko co się da i gdzie się da; w imię postępu, równości i zrównoważonego rozwoju, braterstwa, tolerancji, i równouprawnienia, po trupach (nienarodzonych), na zgliszczach (cywilizacji łacińskiej), do ostatniej kropli... znaczy się nie kropli, a do ostatniego eurocenta, bo że to wszystko prace zlecone to też nietrudno zgadnąć.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 7/8 (118/119) lipiec/sierpień 2017