Bruce Marshall, znakomity szkocki pisarz, w jednej ze swoich książek opowiada, jak to gorliwy katolicki kapłan, pragnąc nawrócenia bezbożnej społeczności wymodlił cud przeniesienia budynku (w którym mieścił się złej sławy nocny lokal), z Edynburga na skały bezludnego wybrzeża. Wydarzenie, które długo było na ustach wszystkich, nie przyniosło jednak oczekiwanych rezultatów – masowych nawróceń nie było. Naukowcy, politycy i zwykli ludzie wyrzekali, że to skandal, żeby w XX wieku o takich rzeczach mówić, że nie wolno tak sobie przenosić cudzej nieruchomości w inne miejsce, itd. – rozprawiali o wszystkim, tylko nie o mocy Boga i Jego działaniu w codzienności ludzkiej. Widzieli co się stało, ale zachowywali się tak, jakby nie widzieli. Absurdalność sytuacji z powieści jest jednak tylko pozorna. Przypomniałem sobie tę historię przy okazji rocznicy zrzucenia przez Amerykanów bomby atomowej na Hiroszimę i innego niezwykłego – tym razem prawdziwego – wydarzenia, które wówczas miało miejsce. Mimo temperatury 2500 °C, potężnej fali uderzeniowej i promieniowania, czterech jezuitów przebywających na plebanii Katedry NMP, w samym właściwie epicentrum wybuchu, ocalało, właściwie bez poważnych obrażeń. Ostatni z nich zmarł w 1990 r., czterdzieści pięć lat po tym wydarzeniu. Podobno byli badani ponad dwieście razy przez różne uczone gremia, dla wyjaśnienia dlaczego przeżyli i nie doświadczyli żadnego ze skutków choroby popromiennej. Bez rezultatów. Ale mimo że wiedza o tym była znana, to – jak w powieści Marshalla – nie specjalnie poruszyła tych, dla których powinna być znakiem.
Wszyscy chętnie komentują podobne wydarzenia, przez pewien czas powierzchownie „żyją nimi”, by zająć się jakimiś kolejnymi sensacyjnymi newsami, tak samo bezrefleksyjnie. Po sierpniowych burzach i wichurach, w przestrzeni publicznej pojawiły się doniesienia o nietknięciu przez żywioł wielu miejsc modlitwy i pobożnych praktyk (np. w Borach Tucholskich ocalały kapliczki na „wygolonych” do cna z drzew skwerach), zaraz oczywiście wykpione przez dyżurnych ateistów. Ktoś złośliwie podał, że w Katedrę Gnieźnieńską też uderzył piorun niszcząc wieżyczkę, i zapytał niby retorycznie: czy tam się może nie modlono? Pomijając inne aspekty sprawy, okazało się, że rzeczywiście, nie modlono się wówczas w katedrze, tylko odbywały się tam jakieś występy artystyczne, koncert gitarowy, czy coś w tym rodzaju.
Rozmaite znaki, wydarzenia, niezwykłe sytuacje, towarzyszą nam wszystkim. Warto nad nimi się zastanawiać, a nie bezmyślnie je lekceważyć. Bo życie jest po to, aby je przeżywać, a nie tylko zapełniać wieloma różnymi aktywnościami.
Przemysław Zbierski