(felieton)
Listopad, mimo że zaczął się niezwyczajnie (ciepło, pogodnie nawet), już wrócił do swej zwykłej postaci. Tradycyjnie słychać więc narzekania, że pada, że wieje, że brzydko.
Tomasz Gerard
A ja lubię wszystkie cztery pory roku, bo każda z nich: wiosna, lato, jesień, zima, przypomina mi ciebie...– śpiewał Krzysztof Klenczon przeszło 40 lat temu. To proste: śpiewa, że lubi – nawet deszczowy listopad – bo mu się kojarzy z ukochaną osobą. Lubi wszystko dokoła, bo kocha. Ależ to brzmi niewspółcześnie, archaicznie, obco wręcz, nieprawdaż?
Bo dzisiejszy człowiek nie potrafi już kochać. Został z tego „wyzwolony”. Miłość rodzi obowiązki, odpowiedzialność, a nie jakieś tam emocjonalne podrygi (do których tylko większość ludzi jest dziś zdolna) – więc nie ma na nią miejsca w nowoczesnej, postępowej rzeczywistości. Kiedyś myślano, że każdy chce być kochanym, ale to już nie aktualne. Dziś każdy chce mieć spokój – żeby się od niego odczepić, nie wymagać, zaakceptować „takim, jaki jest”. Żeby mógł robić co mu się podoba i jak mu się podoba – wszystko przecież jest dozwolone. Jeśli będzie chciał to weźmie udział, z własnej i nieprzymuszonej woli (oczywiście bez żadnej finansowej zachęty), w marszu postępowców przeciwko wstecznictwu i zaściankowości, albo znowuż samotnie wybierze się do lasu, np. na grzyby. Chociaż to ostatnie, to już chyba nie. Odkąd Polska – w osobach odpowiednich (?) urzędników – zgłosiła się na ochotnika w celu przyjęcia unijnej tzw. dyrektywy ekologicznej, za zerwanie grzyba w rezerwacie grozić będzie 5 lat więzienia. Więc ten nasz „każdy”, co to chce mieć spokój i żeby się od niego odczepić, nie pójdzie już na grzyby, ani pewnie też do lasu w ogóle, bo może za deptanie ściółki też będą jakieś kary więzienia. To już wiadomo, skąd w tym roku taki wysyp grzybów...
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 11 (38) listopad 2010