Podczas licznych dyskusji o sensie produkcji i popularyzowania samochodów elektrycznych uparcie powracają obrazy z pradziejów motoryzacji. Historia ta obecnie pisana jest przez największe koncerny, z których większość uzurpuje sobie prawa pierwszeństwa.
Ryszard Romanowski
Wystarczy przestudiować materiały producentów aby przekonać się, że wynalazców samochodu spalinowego, hybrydowego i elektrycznego mamy całą masę. Reprezentują oni szczególnie marki wydające najwięcej na reklamę. Silniki spalające pochodne ropy naftowej wydają się dobrodziejstwem. Nikt już nie wspomina ile walka o ten surowiec przyniosła i nadal przynosi nieszczęść. Przestano też wiązać burzliwy rozwój silników spalinowych i wstrzymanie rozwoju innych źródeł napędu z polityką koncernów naftowych. Na szczęście powoli się to zmienia i do pierwszej linii badaczy energii odnawialnej starają się dołączyć wymienione koncerny.
Magia Chapmanna
Odrodzenie się marki Detroit Electric i jej premiera na targach Auto Shanghai 2013 spowodowały zaskoczenie i wiele refleksji. Znaną przed drugą wojną światową, również w Polsce, markę wskrzesił inżynier robotyki i menadżer Albert Lam. Jest on jednym z ludzi, którzy nie przyjmują do wiadomości, że czegoś nie da się zrobić. Lam doświadczenia zawodowe zdobywał w firmach Apple, Jaguar i Lotus. Tu warto krótko przypomnieć szacowną brytyjską firmę i jej charyzmatycznego założyciela Collina Chapmanna. Lotus nie bał się ryzyka związanego z zastosowaniem lekkich niekonwencjonalnych materiałów. Mimo początkowych defektów i uśmieszków konkurencji Chapmann nie zmieniał założeń projektu. Jego lekkie auta z małymi i stosunkowo słabymi silnikami szybko pokazały na co je stać. Po krótkiej rozprawie z samochodami sportowymi konkurencji wyjechały na tory Formuly 1, gdzie od razu znalazły się w ścisłej czołówce. Mariaż z silnikiem Cosworth sprawił, że stały się niepokonane. Trzeba było układów przy tzw. zielonym stoliku i zmian regulaminowych aby powstrzymać Lotusa. Mimo to marka powróciła po latach robiąc spore zamieszanie. Chapmann nie wytrzymał presji spowodowanej śmiertelnymi wypadkami swoich zawodników, a nade wszystko fatalnego projektu De Loreana. Zostawił jednak po sobie ludzi, którzy kontynuowali rozwój jego koncepcji samochodu. Dawne Esprity i nowe Exige i Evory ciągle są postrachem wielu właścicieli 8- i 12-cylindrowych supersamochodów. Czterocylindrowe Lotusy z pojemnościami nie przekraczającymi 2 l mają podobną dynamikę, a zwykle lepiej hamują i trzymają się drogi. Nic dziwnego, że uznano, iż konstrukcje te są wymarzone do zastosowania silników elektrycznych. Co ciekawe, pomysł zrodził się nie w głowach przedstawicieli przemysłu samochodowego. Zaryzykowali informatycy, robotycy i programiści. Najszybszym, i w pełni użytkowym, samochodem elektrycznym świata do niedawna była Tesla. Firma odniosła rynkowy sukces i wycofała z oferty samochód sportowy na bazie Lotusa koncentrując się na sedanie i luksusowym SUVie. Lukę zapełnił Detroit Electric SP:01. Samochód wykorzystujący skorupową technologię Lotusa rozwija prędkość maksymalną 249 km/h i rozpędza się od 0 do 100 km/h w 3,7 sekundy. Kierowca może wybierać pomiędzy bezstopniową a pięcio-przełożeniową manualną skrzynią biegów. Zasięg auta wynosi 300 km, a zastosowane ogniwa litowo-polimerowe umożliwiają bardzo szybkie ładowanie. Warto dodać, że na drogach świata mało jest miejsc, gdzie można by skorzystać z trybu sportowego SP:01, skracającego zasięg do 222 km. Policyjne radary zadbają zapewne o to, aby ładowanie odbywało się po 300 km.
Pierwsze egzemplarze auta zbudowano w Anglii, ale już powstała główna siedziba firmy w Detroit, tam gdzie do 1939 roku działała firma Detroit Electric.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 5 (68) maj 2013
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 5 (68) maj 2013