Wbrew powszechnym i popularnym opiniom nie da się zastąpić wszystkich urządzeń napędzanych silnikami wewnętrznego spalania silnikami elektrycznymi. Chociażby w tak prostym i bardzo szeroko wykorzystywanym w całym świecie agregacie prądotwórczym. Prąd produkujący prąd to byłoby coś w rodzaju perpetuum mobile.
Ryszard Romanowski
Nadal więc w różnych miejscach świata konstruowane są głównie małe silniki wewnętrznego spalania łączące zasady działania dwu- i czterosuwu. Chodzi o osiągnięcie jak najwyższej wydajności przy emisjach zbliżających się do zera. Współczesne technologie pozwalają na powrót do wielu starych rozwiązań, które działały, lecz ich niezawodność i sprawność były co najmniej dyskusyjne. Często dzięki nowoczesnym materiałom i środkom smarnym można na nowo odkryć te koncepcje sprzed lat.
Najbardziej obiecujący wydaje się silnik dwusuwowy, ze względu na prostotę budowy i niewielką ilość części. Wyeliminowanie jego wad od lat interesowało konstruktorów. Powstawały rozwiązania rozrządu pozwalające na polepszenie termicznych warunków pracy, dzięki precyzyjniejszemu zarządzaniu wylotem spalin. Przed laty nie zawracano sobie jeszcze nadmiernie głowy składem spalin. Chodziło głównie o moc osiąganą z 1 litra pojemności, jej stosunek do masy i zużycie paliwa.
Silniki takie często nazywano sześciosuwami, licząc obroty wału, czyli pełny ruch tłoka od zwrotu zewnętrznego do wewnętrznego, wśród których był efektywny obrót pracy, często zwany suwem mocy. W tego typu silniku jednocylindrowym zwykle na jedną dawkę wtrysku mieszanki następują trzy pełne obroty wału. W silnikach wielocylindrowych różne są suwy w każdym z cylindrów, np. w pierwszym jedna dawka mieszanki paliwowo-powietrznej spala się w podczas dwóch obrotów walu, a w drugim cylindrze podczas czterech. W tego typu silnikach osiągnięto wyższą wydajność termodynamiczną, podobnie jak w silnikach o obiegu Atkinsona lub Millera.
Cały artykuł dostępny jest w wydaniu płatnym 7/8 (178/179) Lipiec/Sierpień 2022