W literaturze i filmach science fiction często pojawia się motyw świata przyszłości, po totalnej zagładzie nuklearnej, w którym jednym z największych skarbów jest książka. Najczęściej jest to Pismo Święte, ale zdarzają się też inne. Dzierżący władzę (zwykle są to albo cyniczni okrutnicy w białych rękawiczkach, działający, a jakże, dla dobra nowej ludzkości, albo też w innych narracjach – bestie w całej potwornej okazałości, bez białych rękawiczek) widzą w książkach ogromne niebezpieczeństwo.
Tomasz Gerard
Podobnie myśleli socjaliści z Niemieckiego Zrzeszenia Studentów, paląc książki w 1933 r., podobnie komuniści z Rosji Radzieckiej i ich ekspozytury w krajach demokracji ludowej, w tym w PRL, wprowadzając zakaz rozpowszechniania i udostępniania poszczególnych książek, które później mielono. Wśród tych najbardziej niebezpiecznych (według Wykazu książek podlegających niezwłocznemu wycofaniu, wydanemu przez Ministerstwo Kultury i Sztuki w 1951 r.) znalazły się m.in.: wszystkie utwory Szczepana Jeleńskiego (autora m.in. znakomitych ciekawostek i zagadek matematycznych – Lilavati i Śladami Pitagorasa), Teodora Jeske-Choińskiego i Zofii Kossak, ale też wszystkie książki Heleny Mniszkówny, Agaty Christie i Karola Maya (tego od Winnetou).
W walce z totalniactwem radzono sobie na różne sposoby: umieszczano fabuły w świecie fantastycznym, pisano alegorycznie, ukrywano treści między wierszami, wreszcie drukowano w drugim obiegu wydawniczym. I jakoś wartościowa książka wychodziła zwycięsko z tych bojów. Bo nie da się ukryć, książka może być bronią. Może dodawać wiary, siły i odwagi, podnosić na duchu, pomagać przechować to, co najważniejsze. Zatem w walce z tym co najważniejsze – co jest istotą każdej rewolucji, w tym i tej współczesnej – należy albo wszystkie książki całkowicie zniszczyć albo... zmienić strategię działania.
cały artykuł dostępny jest w wydaniu 3 (138) marzec 2019